Najważniejszy obecnie problem to nadmierny import soi GMO w kontekście przyszłości rynku paszowego w Polsce.
Śruta sojowa importowana jest głównie z Argentyny, Brazylii i Stanów Zjednoczonych, a zatem z krajów odległych od Europy, co niesie ryzyko zakłóceń w dostawach.
Sami właściciele firm paszowych przyznają, że konieczne są zmiany kierunków, z jakich zaopatrujemy krajowy przemysł w białko roślinne i proponują, aby stopniowo uniezależniać się od importu soi.
- Możemy pracować nad tym, żeby mieć coraz więcej tych krajowych surowców białkowych - twierdzi Adam Zadworski, producent pasz, i dodaje, że należy pozwolić zadziałać rynkowi i zezwolić na konkurencję. Sugeruje też, aby polscy plantatorzy pracowali nad jakością roślin, poprawą wydajności oraz stabilnością plonowania. Jest przekonany, że jeśli taki surowiec będzie konkurencyjny, a znalezienie nabywców nie będzie trudne.
Na początku przyszłego roku swoją propozycję przedstawi też resort rolnictwa. Do Sejmu trafi wtedy gotowy projekt ustawy wprowadzający ograniczenia w imporcie soi GMO, stawiając w zamian na rozwój krajowych upraw konwencjonalnych.
Wiadomo już, że zakaz stosowania GMO w paszach nie będzie wprowadzony natychmiast. Pojawi się natomiast zachęta do korzystania z krajowej śruty rzepakowej, której siedemset tysięcy ton rocznie, zamiast na krajowy rynek, trafia poza nasze granice – między innymi do Niemiec i Hiszpanii.
Z końcem przyszłego roku wygasa dwuletnia zgoda na import soi GMO, a nowa ustawa ma określić kiedy dokładnie mamy uniezależnić się od importowanych źródeł białka. Według wstępnych szacunków ekspertów nie nastąpi to jednak przed 2025 rokiem.
(rpf) TK